Autobusem nr 46, za jedyne 1300 W i w 50 minut dojechaliśmy do Hahoe Villige. Wieś datuje się na XVI wiek i następne. Na liście UNESCO od 2010 roku. Wstęp 3.000W.
Ładne i tradycyjne domy, z czego większa część kryta słomą, dachy oczywiście, a nie, że wieś. !
Poza tym cudnie poołożona, w zakolu rzeki, a z oddali góry. Trochę mgły i widoczek jak z obrazka.
Atrakcja do zobaczenia w 2-3 godziny.
Wracamy do Andongu.Idziemy na obiad do miejscowej restauracji, naprzeciwko naszego hotelu (gdzie wczoraj wypiliśmy morze puszek z smacznym soczkiem i do tego za darmo.
Znów zupa, ciut lepsza niż wczoraj, a przynajmniej ciepła. Oprócz talerza z zupą na stół wjeżdżają miseczki z kimchi, pokrojoną cebulą, czosnkiem, czymś w rodzaju szczypiorku, papryką. Do tego jeszcze jakieś 3 pasty.
Ale, jak dla mnie najlepszy był ryż i podane na deser pierożki z mąki ryżowej z czymś słodkim w środku.
Bierzemy plecaki, do banku. Wymieniają tylko dolary, euro tu nie chcą. Za 100 $ dostaję 110.200 W. Ciut lepiej niż na lotnisku,
Potem ładujemy się w autobus nr 1 ( można też w 2,11, 55,56, 80 i 81), który dojeżdża na peryferie czyli dworzec autobusowy.
Po 10 minutach wsiadamy w autobus do Daegu (bilet 9.800W). Jedziemy około 2 h. Ile dokładnie nie wie nikt, bo dzień z nocą nam się jeszcze miesza.
W Daegu autobusem nr 2 poodjeżdżamy w pobliże motelu. Trochę szukamy. Jest. Pokój stosunkowo duży, a w nim nawet waciki i patyczki do czyszczenia uszu.O mleczku dla pań i panów - osobno nie wspominając.