PO śniadaniu dzielnie zmierzamy na przystanek autobusowy. Brak jakiegokolwiek rozkladu. Chwilę czekamy, w końcu zatrzymuje się auto, Basia targuje się o cenę. Jedziemy za 30 TT$ (wszystkie). Jakieś 20 minut i jesteśmy w Scarborough. Facet podwozi nas pod ogród botaniczny.
Wejście za darmo. Tyle, że tak naprawdę to nie ogród botaniczny, a park. Poza drzewami i roślinami, ławkami nie ma tu praktycznie nic. Żadnych egzotycznych roślin czy kwiatów. Widoki niezle, bo ogród jest położony na wzniesieniu.
Dwa jaszczury, przy czym jeden ładny zielony na drzewie.
Idziemy dalej, w kierunku Fortu King George, zbudowanego w 1777r. przez anglików.
Droga do niego to wspinanie się w górę. Wejście darmowe. Jest trochę zwiedzających. Budynki utrzymane w dobrym stanie. Jakieś stoisko z pamiątkami. Trochę armat. Muzeum jest, tyle, że zamknięte.
Obok budynek latarni morskiej, biały i niepozorny.
Wracamy na dół, mijając węża leżącego na ulicy. Trup, był nieostrożny i wpadł pod auto.
Jeszcze spacer wzdłuż morza. Brak jakiś spektakularnych zabytków, budynków. Trochę sklepów, barów.
Miasto nie jest zbyt turystyczne. W przystani brak jachtow czy statków. Samo miasto też nieduże. Na przedmieściach duży szpital.
Udaje nam się znależć przystanek autobusowu. Tu też nie ma rozkładu jazdy.
Po prostu autobus jedzie, albo nie. Jak nie to się czeka, aż pojedzie.
My czekamy jakieś 25 minut. Kierowca robi za konduktora, kasuje bilety.
Bilety można kupić tylko w sklepach, są bardzo tanie bo ze stolicy do Point Crown tylko 2 TT$.
Wieczorkiem jeszcze na dobra kanapkę. I tak minął kolejny dzień.