Wyjazd z Pokhary o 6.00 rano. Około 9.00 jesteśmy w Gorkha, wspinamy się najpierw autem do miasta. Na ryneczku, naprzeciw muzeum zostawiamy auto.
Do miejscowego Durbanu czyli połączenia świątyni z cytadelą wiodą schody. Strome dość o nierównych długościach poszczególnych stopni. Idziemy około 30 minut.
Na górze najpierw świątynia hinduska (oczywiście boso). W środku nie można robić zdjęć.
Przed świątynią na wiernych czatuje miejscowy sadhu, w pomarańczowych szatach. Za pieniążki udziela błogosławieństwa i stawia kropkę na czole.
Potem wychodząc widzimy go jak bez kozery liczy datki.
Świątyni pilnuje 1 żołnierz. Dopadają go dziewczyny do wspólnej fotografii i obwąchują bo pachnie wodą kolońską.
Potem druga część to cytadela, niewiele z niej zostało. Za to za murami biedne kobiety z koszami na głowach noszą cegły. Do naprawy murów.
Do jaskini już nie wchodzimy. Wystarczy ta z przedwczoraj w Pokharze pełna zaduchu.
Schodzimy mijając śmieci leżące na trasie, po obu stronach.
Brud i śmieci to niestety powszechność w Nepalu. Drogi pomijając fakt, że wąskie to jeszcze pełne dziur.
Na skrzyżowaniach brak sygnalizacji świetlnych. Ruchem, sporadycznie w dużych miastach kierują policjanci, poomagając sobie gwizdkiem.
Około 17.00 jesteśmy znów w hotelu Impala Garden, gdzie personel zachowuje się tak jakby czekał na gwiazdkę w maju, a nie gości dzisiaj, a przecież rezerwacja powinna do nich dotrzeć już wczoraj.
Z tym personelem w hotelach to też kupa śmiechu. Pełno ich się kręci, a w środku nie wietrzone, szyby rok temu myte. Za to wszyscy czekają na tipy.