polegało na zdobyciu kolejnego zamku. POoza tym bez podróży autobusem, gdyż zdecydowałyśmy się spędzić u Lili jeszcze 1 noc.
A co tam,jak wakacje to wakacje.
Dzień zaczęłyśmy około 8.00, a o 9.00 śniadanie.
I to jakie, stół nakryty białym obrusem, pod mandarynką (jeszcze zielone owoce). Herbata,kawa, i prawdziwy sok z wyciśniętych pomarańczy. Do tego 7 jaj na twardo, na naszą trójkę, ser biały, prawdziwe masło, miód, ktorego nawet nie miałyśmy siły spróbować, konfitury z włanych czereśni i wiśni, placko- babka.
Nasmarowałam sobie chleb maslem cieńko, bo tak lubię. A tu podchodzi Lili bierze mi tę pajdę, nóz masło i ...dosmarowuje tak, że mam z pół cm masla na chlebie.
Potem w miasto. Najpierw Stare Miasto, które aktualnie sąsiaduje z centrum. Tam za 100 Lk wchodzimy do zabytkowego meczetu, sali obok, gdzie spootykali się po nabożeństwach. Obok kilka starych budynków.
Potem czeka nas wielki wysiłek, bo po wyślizganych kamieniach na górę, za mury i do zamku.
Po drodze zaliczamy małe ale ładne muzeum etnograficzne mieszczące się w XVIIIw. domu. Sam dom jest ciekawy. Wszędzie niskie ławy, na nich nadal leżą grube koce na których można usiąść.
Kasia to się nawet tak poświęciła, że na chwilę na łożu się położyła.
Za to uprzejmie donoszę, że M. do garnków zaglądała i do ręki je brala.(Na szczęście do eksponatów ze srebra, któóre są w gablotach laski się nie wlamały).
Wstęp to tylko 200 Lk, a ileż radości dla wszelkich gości. Laski takie były, że nawet pana z izby- biura wyrzuciły. Zarty, żartami, ale dom ciekawy. Dużo drewna i różności tak w środku jak i na zewnątrz.
Potem ciąg dalszy drogi pod górę, na zamek. (Wstęp 100 Lk ) Z tym, że nie jest to taki zamek jak wczoraj w Gjirokastrze.
Na wzgórzu , w różnych jego częściach porozrzucane są większe i mniejsze fragmentu murów obronnych wraz z wieżami. Poza tym dużo budynkóów w różnym stanie. Większość z nich nadal z niektórych knajpki, restauracje, sklepy z pamiątkami.
Bardzo duż obrusów wyrabianych ręćznie, haftowanych, szydełkowanych, podobnie serwetek różnej wielkości, trochę bluzek, koszul obszywanych atłaskiem albo i błyszczącymi dżetami.
Po zejściu z góry udałyśmy się na obiad do restauracji polecanej przez Lili, nazywa się White House. Położono ciekawie, nad rzeką, a na dodatek ceny jeszcze znośne. Np. 1/2 l piwa Tirana 140 LK.
Oczywiście na samym piwie sięnie skończyło. Porcje były duże ale uporałyśmy się z nimi.