Wczoraj przed powrotem do Helli próbowaliśmy jeszcze "wyskoczyc' na wyspę Vestmannaeyjar. Bezskutecznie, gdyż na prom musielibyśmy długo czekać (kursują 4- 5 dziennie w każdą stronę). Na zwiedzanie nie byłoby czasu, bo trzebaby pakować na prom powrotny. Poza tym wiatr był taki, że prawie łby pourywało.
Śniadanko robimy sobie w domkach, a po nim wyjazd. Najpierw jedziemy do miejsca zwanego Geysir. Jednak po drodze zatrzymujemy się przy kraterze Kero. Jest to drugie miejsce do którego wchodzi się po uiszczeniu opłaty. Niewielkiej bo 350 koron (ok.9 zł).
Pierwszym miejscem był park w Hveragerdi, gdzie płaciliśmy po 250 koron za wejście do parku z gejzerami. W zamian za to pomoczyliśmy stopy w ciepłej wodzie. Można tam było również ugotować jajko w czasie 10-12 minut.
Jak sama nazwa wskazuje w Geysir są gejzery. W tym jeden, który co 5-10 minut, nieregularnie wypluwa w górę słup wody, ciepłej. Poza nim większe i mniejsze błotka, rzeczki, dziury w ziemi, w których słychać bulgoczącą wodę.
Potem bierzemy kierunek na pobliski wodospad. To jeden z największych i najciekawszych na Iskandii. Dwustopniowy. Można go oglądać także na 2 poziomach. Tu można zobaczyć tęczę. Ale nie dziś!!!! Zimno od 5 do 9C. Przelotne deszcze. Słońca ani na lekarstwo.
Na koniec jedziemy do Pingvellir. Miejsce na liście UNESCO. Z 2 powodów. Po pierwsze to tutaj stykają się płyta europejska z amerykańską. W wyniku tego powstało coś w rodzaju muru chińskiego. Tyle, że idzie się nie na nim, a pomiędzy 2 "ścianami". Po drugie jest to miejsce gdzie zgromadziła się ponad 1000 lat temu pierwszy parlament. Szybki spacer i uciekamy przed deszczem.