Łażenie po Genewie zaczęło się od okolic dworca, gdzie trafiłam do pobliskiego kościoła. Akurat był otwarty, tyle, że msza była. Po francusku. Ksiądz śpiewał z takim pięknym RRRRRRRRRRRRRR.
Trochę po mieście, sklepy już czynne. Wyprzedaże rozpoczęte.
Około 15.30 idę do hostelu po plecak, który czeka na mnie w skrytce (10 franków zwrotnej kaucji).
Upewniam się, że na kartę, którą od nich dostanę mogę dojechac na lotnisko?!
Miła pani w recepcji stwierdza, że w 100%. To jadę z dworca kolejowego, całe 5 minut. Wysiadam przy lotnisku. (Uwaga, na końcu dworca kolejowo-lotniskowego jest sklep Migros- duży, samoobsługowy, tu można wydac ostatnie franki) .
Niestety startujemy z 40 minutowym opóźnieniem.
W Berlinie idę po auto. Oooooo! Stoi! Wsiadam i ruszam do Gorzowa, gdzie jestem krótko przed północą.
Genewa fajna, tyle, że tak naprawdę to 2 dni w niej wystarczą, no chyba, że ktoś ma kieszenie pełne pieniędzy (lub kart kredytowych).
Ceny wysokie, gdyby nie trzeba było ich mnozyc razy 4 to byłoby pięknie.
(przykładowe ceny -we frankach- najtańsza pizza w restauracji 14, 0,5 l wody -w sklepie Lidla 0,45, na lotnisku 5, paczka papierosów 8-9 (w sklepie), 1 kg bananów, pomarańczy - od 2,5 franka, przeważnie ponad 3.