ale najpierw...
Maho Beach- czyli wczoraj. Poszłyśmy z M., to jakieś 20-25 minut pieszo od naszego hotelu Rainbows Beach Resort.
Po jednej stronie plaża, o ile nie jest przypływ, a wczoraj nie było. Kilku kąpiących się. Potem dwukierunkowa ulica, za nią słynny płot, z drutu. Za płotem zaczyna się pas startowy.
Usiadłam na murku, gdyż widziałam, że samolot American będzie startował, własnie wjeżdżał na pas. Siedzę na wprost pasa i czekam z aparatem.
Z silników huk, czekam.
W chwili gdy zaczął startować już przestałam czekać i myśleć o fajnym zdjęciu. Chmury piasku, które wzbiły się w powietrzre spowodowały, że opuściłam i wzrok i aparat. Piasek wbił mi się na twarz, włosy i wszystkie nieosłonięte części ciała.
I tyle.
08.11.2017r.
Ciut po 9.00 wychodzimy z apartamentu (tzn. m. i ja, reszta pasuje). Po nocnej ulewie ulica częściowo zalana, samochody jadą wolno. My przez pole golfowe na skrót. Przed Maho (plażą) jest busik. Wsiadamy i za 2 $ jedziemy do Philipsburga. Dopiero po drodze wsiadają kolejni pasażerowie.
W mieście piękna, szeroka plażą, a turystów nie ma. Fakt, że wiele sklepów zabitych dechami m.in. Hard Rock Cafe.
Ale praca wre. Ekipy remontowe zwłaszcza poprawiają dachy, remontują zewnętrzne zniszczenia.
Chcemy na pocztę, ale tam kolejka na jakąś godzinę, trudno stąd kartek nie będzie.
Samo miasteczko nie jest duże. Obchodzimy je w jakieś 2 godzinki.
Potem łapiemy kolejnego busa, za kolejne 2 zielońce.