i tak nam w Kanadzie czas zleciał!
Wczoraj o 9.30 wsiadłyśmy do Megabusa (pod nr 997, na ulicy jakiegoś Świętego, niedaleko metra Bonaventura). Po 6 godzinach byliśmy w Toronto.
Najpierw znalezienie hotelu bo był na Dundas 212 lecz E, a nie W. Jak początkowo szukaliśmy. Po zostawieniu bagaży i 50 CAD tytułem zastawu za klucz szybkie wyjście w miasto. Zwłaszcza, że głodne byłyśmy.
Stanęło na narodowej potrawie zwanej ( wymowa) PUTIN. De facto frytki z sosem serowym i do wyboru: warzywa. kurczak. wołowina, tradycyjne itp. Całość za niecale 10 CAD-ów.
W sobotę przed 11.00 wychodzimy z hotelu. Nadgorliwy cieć idzie sprawdzić pokój. Przecież 1 z 2 telewizorów mogłyśmy zabrać z sobą.
Nic z tego oddaje 50 CAd.
Już z bagażami na market Laurant. W sumie to hala targowa w starym czyli ok. 100 letnim budynku.
Jeszcze tzw. Stare Miasto, gdzie raptem kilka budynków , tak na oko 100 letnich i to wszystko.
Jeszcze śniadanie w Mc Donaldzie, też prawie 10 CAD, Potem Union Station i punkt informacyjny. Trzeba przyznać, że darmowych map i ulotek tu bez liku. Zresztą na każdym dworcu, gdzie byłyśmy bez trudu można było znaleźć darmowe plany miast.
Doładowujemy jeszcze kartę PRESTO, niestety za 5 dolców nie można, minimum to 10 CAD.
UP Express wiezie nas na lotnisko Pearson, terminal 1. Z niego w darmowy Skytrain na T3.
Co mnie lekko zaskoczyło tutaj można wydrukować, darmowo karty pokładowe na linie WOW. Korzystamy z tego dobrodziejstwa, pomimo, że Lidka ściągnęła już bording karty na telefon.
Odlot planowo o 18.55 miejscowego czasu.