Z Poznania lata do Dortmundu WIZZ Air. Niedrogie bilety, za 78 zeta zostały nabyte ze dwa miesiące temu. Wylot 8 września, dzień później powrót. Sam pobyt, o ile loty będą zgodne z rozkładem to prawie 30 godzin. Szmat czasu na szybkie zwiedzanie. Lecimy w trójkę. Z Lidką i siostrzeńcem -moim osobistym- Maurycym.
Nocleg zamówiony przez airbnb. Blisko centrum, za 317 zł.
Najpierw na Morisa na Ławicy czekamy (bo się spóxnia(, a potem w samolot wsiadamy. O 11.20 start, lot był błyskawiczn, jeszcze dobrze nie zasnęłam, a tu już Dortmund.
Na poziomie odlotów są przystanki autobusowe, a w tym busu nr 490. Bilety do nabycia w maszynie lub u kierowcy (2,80E/ 75 minut). Wsiadamy i do Aplerbecka dojeżdżamy. To końcowy przystanek, tu wsiadamy w U banę i kilkanaście przystanków, aż do dworca głównego. Dobrze, że jakieś mapki z googli wydrukowałam, bo tu planu miasta ani na lotnisku, ani w punktach informacji turystycznej.
Z dworca kilka minut i jesteśmy w umówionej pizzerii, gdzie pan już czeka na nas z kopertą, a w niej klucze do apartamentu.
Zostawiamy nasze niewielkie plecaki i w miasto. Łazimy po najbliższych okolicach, w obrębie koła. Trochę po sklepach, które do 20.00 są otwarte, trochę po okolicznych kościołach, ale tylko z zewnątrz.Podchodzimy pod Adlerturm, gdzie w środku znajduje się muzeum dla dzieci.
A to kawka, a to lody, a to fotka z uskrzydlonym nosorożcem. Te nosorożce, w rożnych kolorach pojawiły się na ulicach, w różnych miejscach podoobno po zbudowaniu filharmonii, w której logo występują.
Pogoda ładna, niezbyt ciepło, a le bezwietrznie i deszczowo, więc do łażenia idealnie. Morisa przyrząd pokazał, że zrobiliśmy 16.000 kroków. Przy czym Lidka twierdzi, że ona to dwa razy tyle. Z tym, że moim zdaniem kroczków, a w pewnym momencie nawet biegła. Żeby nie było wątpliwości za nami, a nie przed.
Jutro jedziemy do zamku Bodelschwingh, na przedmieścia.