O 9.00 wychodzę. W kiosku przy dworcu kupuję bilety na autobus (po 1,25E/ szt., ważne 60 minut) i od razu jest bus nr 6. Jadę, wysiadam na ostatnim przystanku, obok mariny. No i jak to ja "od dupy strony" wchodzę na górę. Coś jest, jakiś mini zamek, ale ciut mały i na zdjęciach wyglądał inaczej.
Zaczyna padać.
Idę zwiedzając ogród (też ladny, wzgórze, widok na morze, fontanny, duperele) i gdy już myślę, aby się wycofać i wrócić do Triestu jest.
Tak, to z pewnością zamek. Ciagle kropi, wchodzę do środka, za 12 E kupuję bilet.
Fajny ten zamek. Zbudował go w latach 1855-1861 Maksymilian, o 2 lata młodszy od brata cesarza (co to mial klawe życie) Franciszka Józefa (tego od żony Sissi). Długo co prawda się nim nie nacieszył bo pojechał do Meksyku i tam w końcu go rozstrzelali (chyba nie lubili cesarzy).
Tak czy siak zamek jest piękny, zachował się on i praktycznie cale wyposażenie wnętrz. Stoi nad brzegiem morza, a jak wspominalam otacza go ogród.
Do zwiedzania jest udostępniona duża część.
Wychodzę z zamku, a tu nie dość, że znów pada to kolejka do kasy, zupełnie jak za PRL-u.
Idę na przystanek inną drogą. O, w końcu jakaś kafejka czynna. Wchodzę na kawę, zamawiam dużą, a nie jakieś expresso. No i dostaję, ale nie dużo kawy tylko pianki na niej. To nic i tak smaczna, a do tego można zapalić (2,10E).
Od zamku cały kawał ciągnie się promenada. Kawalek idę, spotykając kaczą rodzinkę. W końcu wsiadam w 6 i wracam do Triestu.
Wysiadam obok dworca i na piechotę i bez mapy zwiedzam. Sama nie wiem do końca co!, ale podziwiam zwlaszcza wielkie kamienice z XVII/XVIII w z okiennicami wielkimi i otwieranymi. Lubię to.
Docieram do amfiteatru z II wieku.
Jeszcze jedna kawa, tym razem expresso za 1,10E.
Znów zaczyna lać, jest 16.00, uciekam do domu,
Na herbatkę dla odmiany.
Fotki trochę smutne, bo deszczowe, a czasem jakaś kropla się dostala. Ale co zrobić, może jutro będzie lepiej.