KOper. Sama droga z Portoroź do Koper jest widokowa. Po lewej stronie morze, jachty, po prawej wzniesienia, ładnie. Mijane miasteczka Isolda i inne też przyjemne.
W Koper wysiadam niedaleko centrum. Najpierw chwila nad wodą. Potem wdzieram się wąskimi uliczkami na Stare Miasto. Uliczki wąskie, domy niewysokie, z okiennicami. Często wąskie. Gdzieniegdzie pranie na sznurku za oknem. Zdecydowanie wolę takie klimaty niż ciężkie kamienice w Trieście.
Jakieś fontanny, zdobienia, stroiki, pomniczki. W końcu jestem na głównym placu z pałacem Pretoriana z XVw i katedrą do której przyczepiona jest dzwonnica. Można na nią wejść, ale ja dziś nie, nie mam siły.
Zamiast tego wybieram kawiarnię zaraz za bramą/ wejściem. Super kawa americano za jedyne 1,10E do tego ciastko.
Potem... jeszcze jedna kawa.
W końcu ruszam (oczywiście cały czas na nóżkach ) w kierunku dworca kolejowo- autobusowego. Po jakichś 20 minutach jestem. Tyle, że tu ani informacji, ani dobrej rozpiski. Niby jakieś tablice są tylko wyświetlają poranny rozkład. Więc tak biegam pomiędzy peronami dla autobusow, a autobusami (nieoznaczonymi) obok peronów kolejowych.
W końcu jakiś starszy facet się mną zainteresował, przynajmniej w tym sensie, aby mi pomóc. Po kolejnym zwiedzeniu budynku, peronów przykolejowych już wiem, że:
autobus będzie o 14.45, taki, który jedzie zamiast koleji do miejscowości Divaca, gdzie jest przesiadka na pociąg. OK, jadę, bilet bez problemu kupuję w pociągu (kasa na dworcu zamknięta, 11,30E).
Gdy pociąg dojeżdża do Lublany jest 17.15, ciemno. Dobrze, że do hotelu niedaleko.