Po hotelowym śniadaniu, z fasolką w składzie (miedzy innymi) , a dla niektórych nawet z goframi (Lidka) mamy zamiar szczery, aby w miasto uderzyć. W końcu 8 osób, to prawie armia.
Na początk Lilka stwierdza, że zamiast jechać busem lepiej i w podobnej cenie będzie taxi.
OK, zamawia jedną 8 osobową, która już jedzie na lotnisko. No to czekamy, i tak prawie 1 h.
YES, YES, a nawet yest (jak mawiał pewien polityk.). znaczy przyjechała. To jedziemy.
Wysiadamy zaraz obok doków. Dokładniej obok Albert Docks. Spacerek dookoła, pobieżne zwiedzanie co niektórych sklepów.
Potem idziemy do Muzeum Beatlesów. Na "dzień dobry" placimy 16,95 F/ osoba.W cenie słuchawki, w j. polskim.
Zwiedzamy jakąś godzinę, może ciut dłużej. W ten sposób, w końcu, poznałam prawie całą ich historię, aż do formalnego rozpadu w kwietniu 1970r.
Na "do widzenia" sklep, dominuje w nim tandeta, za to z napisami i kojarząca się z zespołem.
Kolejne muzeum na trasie to miasta Liverpool. Darmowe, aczkolwiek stoją skrzynki na dobrowolne datki. Jak glosi napis ich "dobrowolność jest wyceniona na 4 funciaki, a część z czasową wystawą poświęconą Yoko Ono i Lennonowi na 5 F.
Muzeum sympatyczne. Eksponaty różnorodne, trochę historii starej, a ciut nowej do XX wieku włącznie.
Wędrówkę kończymy w restauracyjce na parterze spożyciem zaslużonej kawy/ herbaty. Ceny przystępne, jak na tut. warunki, bo od 2,20 do 3 funtów.
Po napojeniu się depczemy dalej kolejne części L.
Zmierzamy do Liverpool Cathedral. Z zewnątrz nie prezentuje się zbyt ciekawie. Powiem więcej, jak dla mnie jest wręcz brzydka.
Ta zbudowana została dopiero w XX wieku. Budowę rozpoczęto w 1904 roku, aby zakończyć w 1978r. Wstęp jest darmowy, jedynie na wjazd na wieżę pobierana jest oplata w wysokości 5,50 F. No to jedziemy. Ostatnie kroki pieszo, jakieś 100 schodów.
Wracamy, zerkając na chińską dzielnicę, która ma reprezentacyjną bramę. Za nią już niewiele budynków.
Następna w kolejności jest Mathe street. Tu i w pobliżu pełno pubów, klubów, gdzie kwitnie życie nocne.