Zamek okazał się bardziej basztą niż zamkiem, ale co tam zawsze jakaś wycieczka. Potem zeszłyśmy na plażę za zamkiem, gdzie młodzi ludzie uczyli się windsurfingu.
Obok tego XVII w. zamku postawiono kościotrupa wieloryba. Z dekoracji kilka ryb. Była też ławeczka, ktora zwróciła naszą uwagę, gdyż znajdowała się w łodzi.
Oczywiście obiadek też się należał. Były "syfy z morza", razem z odwłokiem i oczkami. Nieźle z Marzeną się napracowałyśmy zanim je zjadłyśmy. Kaśka była mądrzejsza, wzieła paellę i dzięki temu nie musiała się męczyć.
Znalazłyśmy też na uboczu miejscowości mały, stary kościół, tyle, że zamknięty. Zaraz obok był plac gdzie młódź na deskach z żaglem czadu dawała.
Jednym słowem ładne nadmorskie miasteczko, do obejrzenia w kilka godzin.
Wojtku!- to tylko kilkudniowy wypad, na dodatek mój drugi na tę wyspę, więc uznałam, że nie zasługuje na osobny blog- tytuł.