Drugi dzień był nawet ciut intensywniejszy niż pierwszy -22.000 kroków przekroczone.
Kilka następnych cerkwi, wiele pomników. Chyba wszystkie najważniejsze szkoły wyższe i Uniwersytety, i tak: Uniwersytet, Uniwersytet Karola II, Uniwersytet Medyczny, a na dokładkę Szkola Wyższa Architektów. Ci ostatni na pewno się przydadzą, bo co tu dużo ukrywać - miasto jest strasznie szare. Plomb praktycznie nie ma, budynki, a przynajmniej wiele z nich komunizmem zaciąga. Nowoczesnych budowli niewiele.
Na tę szarość wpływa pewnie i pora roku. Zaszłam też do Parku Cismiglo. Ludzi dużo, bo i pogoda ładna. trochę przebiśniegów i bratków szarzyznę osłodziło. Sam park ładny, gdyby tak jeszcze zazielenił się!
Był też Atenelum Roman, kiedyś teatr, a teraz podobno bardziej filharmonia. Jeśli widziałaś Łuk Triumfalny w Paryżu to jego kopia nie zachwyci Cię!
Na koniec jeszcze ciut Starówki, bo ładna.
Ale nie ma co narzekać. Sklepy, zwłaszcza te wielkopowierzchniowe pracują w niedzielę do 21.00- 22.00. Jednak ceny podobne do polskich.
Problemem są toalety, bo ich praktycznie nie ma. W ww. parku 2 ekologiczne, a do nich kolejka. Na jakimś większym skwerze jedna. Na stacji metra bezskutecznie ich szukać. Już myślałam, że to po prostu moja ślepota, więc pytam pani w sklepiku, a ona mi na to, że problem, a toaleta w domu! Trzeba korzystać z tych w restauracjach.
Ludzie mili, po angielsku można się w wielu przypadkach dogadać. Najbardziej polubiłam mojego raz widzianego gospodarza, bo na pytanie o "chec out" stwierdził, że jak mi pasuje, bo następnych- po mnie- gości nie ma!. Toteż w związku z powrotnym lotem o 22.00 skorzystałam i przed 19.00 dopiero wychodzilam, wrzucając klucz do umówionej skrzynki na listy.
Tak czy siak: byłam, widziałam, wróciłam. Byle do następnego wyjazdu!