Po śniadaniu na kwaterze wyjazd, jest około 10.30.
Jedziemy w kierunku Nowego Jorku, a właściwie lotniska JFK.
Pada, a chwilami leje.
Na telefon przychodzi alert o podtopieniach. Na szczęście nic takiego nie widać.
Po wjeździe do NY zaczynają się schody, w postaci zapchanych ulic. Traffic w pełni.
W rezultacie tego na terminal nr 4 podjeżdżamy nie dość, że w deszczu to jeszcze 2 1/2 h przed moim odlotem. Nawet nie zdążyłam się dobrze odpalić.
A tu do odprawy kolejka. Stoję trochę ponad godzinę.
Następnie szukam palarni, nie ma!.
Potem jeszcze właściwy gate.
OK, samolot firmy Delta zabiera mnie na pokład, planowo odlatujemy do Berlina. Samolot wypełniony w 95%.
W Berlinie jestem wcześnie rano.
Mam czas na wypicie kawy, zjedzenie 2 z 3 przygotowanych jeszcze w Filadelfii, bajgli.
Na trasie do Poznania, krótko po przekroczeniu granicy korek, wypadek. Około 14.00 jestem w Poznaniu.
A teraz od 03 listopada będzie kolejna podróż, miesięczna. Lecę tam gdzie mnie jeszcze nie widzieli, praktycznie na miesiąc. Bilety lotnicze, a nawet na Flixbusa do Warszawy, czekają.