Spod restauracji Kapitan jadę autobusem nr 201. Bilet u kierowcy, za 2 MYR. Duży ruch, więc około 8 km robimy prawie w 35 minut. Jako to ja korzystam z mapki, która zamiast prostą drogą kieruje mnie przez osiedle, na dalsze trasy.
Ok, jestem. W kasie nabywam bilet w 2 strony za 30 MYR.
Niewielka kolejka do wagoników. Jedziemy kilka minut.
U góry od razu tarasy widokowe. Na jednym pojawiają się makaki.
Widok na całe miasto, łącznie z portem i mostem łączącym wyspę z lądem.
Jest kilka tras o różnych długościach.
Wybieram niebieską.
Początek trudny w jej znalezieniu, słabo oznaczona.
Przy trasie mnóstwo różnych roślin, kwiatów, drzew i paproci.
Są też ławeczki, ładne wiaty, dekoracje. Jest i kilka domów.
Generalnie trochę tak jak bym w dżungli była.
Spędzam tu ponad 4 h.
Na zakończenie jeszcze sok, z owocu którego polskiej nazwy nie znam. Z zewnątrz trochę duriana przypomina ale znacznie mniejszy. W środku biały z ciemnymi ziarenkami.
Oprócz zwiedzania można tu zajść do świątyni hinduskiej, zaliczyć powietrzne koło ( zamiast mostu).
Są liczne restauracje, kawiarnie i knajpki z normalnymi cenami. Te ostatnie w okolicach cable car.
Zjeżdżam.
Tym razem autobusem nr 204, który stoi na dole przy kasach wracam do centrum.
Wcześniej wpuściłam się do Fortu Cornwalis.
Niestety, pocałowałam przysłowiową klamkę. Pan siedział w kasie po to, aby mówić " klouzed".
Blisko fortu są gmachy rządowe. Pomiędzy nimi, a fortem park, a w nim budynek. Tam mnóstwo stanowisk z jedzeniem. Każdy może sobie coś wybrać, tanio.
Za porcję ryżu z jajkiem i owocami morza zapłaciłam 10 MYR. Do tego że stoiska obok czarna kawa, ciepła, za 1,50 MYR.
Nic tylko jeść, żyć a nie umierać.