Poniedziałek to niby trzeci dzień we Lwowie, ale tak naprawdę to byliśmy tam niecałe 48h. Rano czyli ok.9.30 opuszczamy hotel. Pogoda nadal nie zachęca do spacerów, nieźle wieje. Ale nolens volens o 14.40 mamy wylot do p. przez W-wę więc jedziemy masz rutką, ostatni raz.
Szybki look na Stare Miasto. Później idziemy na ryneczek, który mieści się zaraz obok Opery. To tzw. Bazar Krakowski na ul. Przeobraźańskiej. Na straganach i w budkach można kupic wyszywane bluzki, z wzorami typowymi dla Ukrainy, drewniane pisanki, malowane łyżki, gliniane kubki, a także matrioszki, lalki i inne pamiątki.
Przy jednym ze straganów zaczynamy rozmawiac z kobietą, która przedstawia się jako Maryja. Łamanym polsko/ ukraińskim mówi o swojej rodzinie, jej losach także przedwojennych związanych z Galicją. Również o życiu codziennym i kuzynce mieszkającej w Łodzi.
Generalnie trzeba nadmienic, że ze stony mieszkańców Lwowa nie spotkaliśmy się z niechęcią czy też jakąś agresją. Wręcz przeciwnie. Już pierwszego dnia w trolejbusie przy lotnisku zainteresowała się nami młoda dziewczyna, z którą rozmawiałam na przemian w j. rosyjskim i angielskim. Zapytała czy trzeba nam pomóc, dokąd jedziemy, spod Uniwersytetu podprowadziła pod operę, pokazała gdzie dobre i tanie jedzenie. Także potem kilka osób w środkach komunikacji pokazywało gdzie wysiąśc .
Na lotnisko podjechaliśmy taxi, Sofia Taxi to tut. Taksówki, które znane są z niskich cen i uczciwości. Ich postój znajduje się z prawej strony opery (stojąc do opery twarzą). Za przejazd zapłaciliśmy 40 hrywien.
Resztę waluty wydałam w sklepiku, który jest zaraz przy przystanku trolejbusów. Kupiłam kilka czekolad po 11 hrywien / szt.. Potem jeszcze odprawa. Po niej siedzę w niewielkiej poczekalni, ktoś wchodzi do niej i pyta: a gdzie tu poczekalnia?
I tak to we Lwowie było,
tyle, że już się skończyło.