Okazuje się, że nasz busik jedzie okrężną drogą. Z Gjirokaster do Fier, a dopiero potem do Berat.
Trochę widoków górskich po drodze.
Tak w busie, jak wcześniej w autobusie rzygają zarówno dorośli jak i dzieci.
Obok mnnie, no prawie kobieta "haftuje " co prawda do woreczka, ale potem kulturalnie wyciera usta gazetą.
W sumie to i tak dobrze, że dziewczyny wsiadły do busikabo M. to zaprotestowała. Ona czekała na autobus, a nie na jakiś busik.
Kierowca nieźle jechał, niekiedy wyprzedzając na trzeciego.
Za to były 2 dłuższe przystanki. Jeden w górach, gdzie można było napełnić butelki wodą lecącą z jakiegoś gorskigo żrodełka.
Następny przed restauracją.
W końcu po 4 h dobijamy do Berat.
K. pyta o hostel Lila, ktory wczoraj zarezerwowałyśmy pomocnika kierowcy ( to on kasuje za bilety i dba, aby wszyscy wsiedli/ wysiedli gdzie należy).
Ja pokazuję mapkę. o chwili cały busik dyskutuje, gdzie jest ulica Świętej Lucii i hostel Lili.
Oczywiście jak to tu każdy mówi coś innego. Do tego w różnych językach: albańskim, angielskim, rosyjskim.
W końcu kieruję się mapką. Idziemy wzdłuż rzeki i po 10-15 minutach jesteśmy.
Pokój aż sterylny. M. mówi, że aż boi się, że nabrudzi. Właścicielka Liliana częstuje nas sokiem z malin- wlasnej produkcji, a do tego kawą.
Jest ok. 20.00 robi się ciemnno, a my do centrum, na deptak, i na kolację.
Do tej Tirany już chyba nie dojedziemy, bo następnybus/ autobus to już nie wiadomo przez jakie miejscowości by nas wiózł.
Gorąco jak cholera, dobrze, że nie mamy termometrów, gdyżprzynajmniej jestesmy nieświadome w jakiej temperaturze pot spływa nam po plecach.