Bez śniadania, za to zgodnie z przykazaniem faceta z dworca autobusowego stawiliśmy się na przystanku o 7.15. Autobus miał wystartować o 7.30.
Niestety wyjechaliśmy o 7.45, co skutkowało tym, że w San Jose spóźniliśmy się na autobus o 12.30. Musieliśmy czekać 3 godziny na kolejny autobus do Penas Blancas.
Na szczęście dworca w San Jose nie musieliśmy szukać, gdyż w naszym przypadku przeszliśmy z 1 strony ulicy na drugą. (Z firmy Delde pierwszy autobus, a Metepe drugi).
W międyczasie skorzystaliśmy z miejscowej restauracyjki, gdzie poszliśmy na obiad.
Sama stolica San Jose okropna. 2 dyżurne wieżowce, ulice brudne, zaniedbane domy, na dodatek sklepy zakratowane, a na płotach drut kolczasty.
Do Penas Blancas dojechaliśmy około22.00. Autobus zawiózł nas do samego budynku granicznego. Tu stempelki w paszport, opłata 7$/ osoba . Na dodatek opłatę należało uiścić kartą w maszynie, która kilka razy się zacinała i facet dzwonił gdzieś, aby ją zresetować. I tak kilka razy. Jakiś cwaniaczek usiłował nas nabrać, że nasze karty Visa i Master nie chodzą. Robił to w ten sposób, że wkładał kartę inną stroną.
Malwa usłyszała, jak między faciem, a jakąś kobietą była rozmowa w j. Hiszpańskim, że ma zostawić kogoś z naszej 6 dla niej. Dowcip polegał na tym, że faect twierdząc, iż nasza karta nie przechodzi proponował, że za 10 $/ osoba zapłaci swoją. Inaczej mówiąc chcieli zarobić po 3 $/ osoba.
Ciemno jak w d..., szukamy budynków po stronie granicy, w Nikaragui. W końcu są tu oprócz stempla biorą od nas po 12 $/ os. za wejście.
Ponieważ jest już 23.00 żaden autobus do Rivas już nie jedzie. Na samej granicy brak jakichkolwiek pomieszczeń, hoteli poza budynkami celnymi.
Dogadujemy się po 30 $ za taxi, która zabierze po 3 osoby. I tak dwoma taryfami w jakieś 40 minut dojeżdżamy do Rivas. Facet podwozi nas pod sam hostel. Byle jaki, ale to tylko 1 noc.
Przed snem zniecczulamy się piwem kupionym na stacji benzynowej, płatność kartą Andrzeja.