Dzionek zaczeliśmy pożegnalnym śniadankiem w naszym hostelu Aly. Omlet z kawą (93B$).
Potem, ciut po 8.00 ruszamy z plecakami w dół ulicy do portu, gdyż o 9.00 wypływa statek.
Tym razem jest to ferry, a nie mały statek, jak wcześniej. Tyle, że bilety droższe. Poza tym też płyniemy 70 minut, ale w lepszych warunkach.
Za nami pozostały "nasze" wulkany, a w tym ulubieniec aparatów fotograficznych o nazwie Concepcion - 1610m, widziany z róznych stron przypominał piramidę, a nadto zawsze nad nim wisiały jakieś chmury. Drugi wulkan to Maderas i ma 1394m, zakończony jest jziorem w którym podobno można się kąpać. Maderas ostatni raz wybuchł w 1957r., natomiast Concepcion wypluł lawę miesiąc temu. Zginęła 1 osoba, reszta zdążyła się ewakuować z drogi po której zeszła lawa.
Po przybiciu do portu w San Jorge czeka na nas mnóstwo taxi, wszyscy chcą nas podwieżć. W końcu ustalamy cenę na 15 USD za 1 taxi, bierzemy 2 i jedziemy ok. 30 km do San Juan del Sur. O 11.00 jesteśmy na miejscu. Taksówkarz zatrzymuje się pod hotelem, tyle, że w nim jest tylko 1 pokój 6 osobowy. Andrzej i Malwa ruszają na łowy. Po chwili wracają, mamy 3 pokoje 2 osobowe z wiatrakiem za 20 USD/ pokój/doba.
Meldujemy się, ubieramy w stroje i na plażę. Szeroka tyle, że piasek jakiś zbity.
Po plaży czas na posiłek, więc idziemy do jakiegoś baru w bocznej ulicy, który może i nie reprezentuje się ale za to dostajemy pyszne grilowane krewetki.Palce lizać, podane co prawda na plastikowym talerzu, ale ładnie skomponowane z ryżem, surówką i bananami a la frytki. Piwa w środku nie mają za to obsługujący proponuje, że możemy kupić w sklepie obok i przynieść je sobie. Co też robimy.
CENY
69 B$ - bilet na prom/ osoba
150 B$ (ok.6 USD) - krewetki