...a rano ostatnie śniadanko w Gyeongju. Potem jeszcze tam odwiedziliśmy bank. Bezskuteczna była próba znalezienia poczty w celu nabycia znaczków, na kartki kupione z trudem. ( nigdzie w mieście nie było, jedynie w sklepie z pamiątkami wczoraj przy świątyni).
Ponownie bank odwiedziliśmy, bo nigdzie wcześniej kantoru nie spotkaliśmy. Dla Lidki, która z karty pobrać chciała, trzeba było banku specjalnego.
Odbieramy plecaki i po 5 minutach jesteśmy na dworcu.
Za 4.900 W nabywamy po bilecie i o 11.50 wyjazd. Po 50 minutach jesteśmy w Busan na dworcu, na końcu linii metra nr 1. Tutaj bilety kupuje się w automacie, komunikaty po angielsku, a cena uzależniona jest od wybranej stacji. Generalnie to są 2 ceny: 1.300W i 1.500 W.
Metrem jechaliśmy do stacji Busan (tak samo jak miasto) i to 40 minut.
Meldujemy się, dostajemy 3 pokoje, a w tym 1 małżeński. Zostawiamy plecaki i idziemy coś zjeść. Innymi słowy znów poszukiwaniu nie wiadomo czego, bo jednemu nie pasuje tu, a drugiemu tam. Wreszcie po co najmniej 30-40 minutach rozdzielamy się na 2 grupy.
Ponieważ jesteśmy w chińskiej dzielnicy, jedni idą do ruskiej knajpy na barszcz, a pozostali na chińskie pierogi.
Wsiadamy w metro nr 1 i tym razem wysiadamy na 2 przystanku, bo chcemy na wieżę wjechać w parku jakimś tam. Podchodzimy, patrzę, patrzę bo kasy szukamy. Nie ma. Pytamy faceta z obsługi sklepu i okazuje się, że remont. Pozostało pooglądać widoki ze wzgórza.
Podchodzimy jeszcze do różowego mostu, którego część jest podnoszona, ale na tę atrakcję już nie czekamy.
Jeszcze ulica z knajpami rybnymi i wracamy bo dochodzi 19.00 i robi się ciemno.
No i zapomniałabym dodać, że M. i ja 2 ostatnie noce na ondolu czyli materacu spałyśmy.
W Monaco motelu mamy łóżko, podgrzewane. W poprzednich hotelach też takie były. Nadto prawie wszędzie mają ogrzewanie podłogowe.
W Busan w chińskiej dzielnicy sa wreszcie kantory, ale dają niedużo więcej niż w banku.
Jutro wieczorem płyniemy do Shimonosetki.