Wczoraj dość długo posiedziałyśmy z Beatą i jej mężem. Nadrabiając zaległości w stosunkach towarzyskich.Ale rano nie miałam problemów, większych z wstawaniem.
Wieczorem mieliśmy jechać do Metz na widowisko typu race i muzyka. Tyle, że B. cały czas utrzymywała, że odbędzie się ono o 23.30. Kiedy o 22.20 sprawdzała godzinę to okazało się, że ta impreza o 22.30. Było już za późno, aby dojechać i załapać się, zrezygnowaliśmy.
Śniadanie i około 10.30 wyjazd do Metz. Najpierw kupuję bilet powrotny z dworca w Metz do Luxemburga, na 15.42. (okazuje się, że dziś o 15.30 parada z okazji zakończenia regionalnego święta mirabelki )
Potem w miasto. Osobiście Metz podoba mi się bardziej niż Nancy. Jest ładnie położony nad rzeką. Chodzimy po mieście, oglądając zabytki z zewnątrz. Tyle, że zwiedzamy słynną tutejszą katedrę. Podobno ma największą ilość okien w Europie. W oknach witraże, z różnych epok. Są też 3 autorstwa Marca Chagalla.
Z głównym architektem katedry związana jest legenda będąca odpowiednikiem naszego Pana Twardowskiego. Mianowicie: wcześniej na miejskim wzgórku stał mały kościół, ale miejscowy biskup wymyślił sobie, że ma tam być katedra. Architekt nie chciał zburzyć kościoła i głowił się jak połączyć "stare" z " nowym". Wtedy zapukał do niego diabeł i powiedział, że pokaże mu plany jeśli po swojej śmierci architekt odda mu duszę. Ten ostatni stwierdził i podpisał stosowny cyrograf, jednocześnie zastrzegł, że jak go w ziemi pochowają to wtedy bies duszę może zabrać.
Gdy architekt zmarł to katedra była na ukończeniu, a biskup aby go uhonorowc polecił- ówczesnym zwyczajem- jego zwłoki zamurować w krypcie.
Zjawia się u drzwi Kusy, aby zabrać duszyczkę. Odźwierny go nie wpuszcza, stwierdzjąc, że architekt nie leży w ziemi. I tak to biedy Kusy został z pergaminem w dłoni, zamiast z duszą.
Metz to miasto Bazyliszka, którego figurę spotykamy na 1 z ulic.
Przed paradą ruch na ulicach rośnie. Dojazdy do trasy przemarszu zablokowane przez auta policyjne. W jednej z uliczek widzimy kilkoro żołnierzy w pełnym uzbrojeniu. Zresztą przed dworcem- wejściem- też rozłożono duże głazy uniemożliwiające wjazd do budynku. W jednej z ulic, nieopodal katedry jakieś brzydkie, cementowe bloki.
Po godzinie od wyjazdu jestem na dworcu w Luxemburgu. Za chwilę mam autobus nr 16, który w 30 minut dowozi mnie na lotnisko. Jeszcze papierosek, chwila z darmowym Wi-Fi i odprawa.
Wylot z małym opóźnieniem, które szybko nadrabiamy. W Warszawie załapuję się jeszcze w lotniskowym Mc Donaldzie (czynny do 22.00). Kolejny lot do Poznania, gdzie zmieniam środek lokomocji i autkiem wracam do GW.
I to już koniec. Zero wylotów. I tak, aż do 26 października.