... ale po koleji.
W samolocie do Abu D. było dużo wolnych miejsc, więc mieliśmy dla siebie po 2 do 3 siedzeń. Można się było rozłożyć i wyspać. Zjeść też dali, a na dodatek Etihad to jedne z nielicznych linii, gzie dają "prawdziwe" sztućce, a nie gówniane plastyki.
Wylądowaliśmy rano o 5.40. Mamy trzy godziny czasu. Najpierw, część ekipy. szybkim krokiem zmierza do palarnii. Ach te nałogi!. Abu Dhabi to porządne lotnisko jest tu kilka palarni. Potem, co niektórzy, trwonią pieniądze na zakupy w sklepach wolnocłowych, których tu bez liku. Niestety ceny np. perfum porównywalne z Polskimi. Kurs złotowki do miejscowej waluty też.
O 8.00 zaczyna się kolejny bording. Ludzie przechodzą go bez problemów, a w tym M., ktora dostala wszystkie karty w Rarotonga.
Z pozostałej ekipy wchodzi Basia. A właściwie podchodzi do lady, bo dalej jej nie wpuszczają. I w ten sposób cała 4 stoi na boczku.
Personalny pyta o bilety, to mu pokazuję, łącznie z tymi na których jako miejsce wylotu/powrotu jest Berlin.
Szuka w komputerze , sprawdza i coś mu nie pasuje. Dzwoni po swojego bossa. Ten pojawia się i dopiero wtedy dowiadujemy się, że paniusie w Sydney nie podały na naszych kartach numerów e- ticketa. Zaś w komputerach są nieprawidłowe numery.
Lekko się pocę z wk....
W końcu coś ręcznie odznaczają w komputerach, w systemie i nas puszczają do autobusu. Autobus krąży po lotnisku, w końcu kierowca odnajduje nasz samolot, a my miejsca w nim.
W samolocie tym razem ludzi full.
No to lecimy!