Easyjet z Berlina wyleciał planowo czyli o 16.15. Wzbudziłam zaufanie stewardesy, bo posadziła mnie w 10 rzędzie, obok wyjścia awaryjnego. To, na szczęście nie okazało się konieczne.
W Wenecji, na lotnisku Marco POlo lądujemy o 18.00, szybko podstawiają autobus do glównego terminala. Budzi to we mnie nadzieję, że może jednak Flixibusem o 18.30 ruszę.
W związku z czym przemykam bystro przez lotnisko i 18.15 jestem na przystanku, tylko autobusu nie ma. Przystanek też nie do końca oznaczony, de facto autobus zatrzymuje się na parkingu, ale to za chwilę.
Namawiam kierowcę, żeby mnie zabrał, pomimo, że bilet mam na 21.30. Nie chce. W podobnej sytuacji, tyle, że jego lot się spóźnił, jest facet obok mnie. Kierowca usiłuje gdzieś dzwonić, ale nikt nie odbiera.
W końcu macha ręką i każe nam wsiadać.
Jedziemy. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, no ale przecież jakoś to będzie....