Po własnoręcznie przyrządzonym śniadanku opuszczam hotel. W recepcji upewniam się, że busy (minibusy) stają obok hotelu, a bilet do St. George kosztuje 10 EC$ (dolar zachodnioindyjski). Z okolic lotniska do stolicy przez Grand Anse (plaża) kursuje bus nr 1.
Ledwo wychodzę na drogę, a tu już jest! Jadę jakieś 20 minut. Nie mam mapki więc wysiadam "na czuja". Najpierw zaliczam targ, w głównej mierze warzywny. Oprócz tego trochę chińszczyzny.
Idę, idę, aż doszłam na stadion. Po drodze jeszcze była hala rybna, gdzie oprawiano ryby, a niektóre były takie duże, że dzielono je tasakami.
W porcie stoi wielki statek z banderą TUI. Z niego wysypują się ludzie, z tym, ze głównie do hali zbudowanej dla nich. W środku sklepy z cenami najpierw w USD, a potem malutkimi cyframi dolary tutejsze. (Co ciekawe monety na jednej stronie mają wybitą podobiznę królowej angielskiej- Eli II). Poza tym ceny w tej hali trochę z kosmosu.
Idę dalej. Wyrasta przede mną kolejny fort. Trudno wspinam się, czynny dla turystów tylko do 6.00 pm., gdyż na jego terenie aktualnie stoją budynki policyjne. Wejście za darmo. Fort zbudowano w 1707roku. Tyle, że oprocz kilku armat i resztek murów nie ma nic. Tylko widokowo ciekawie, bo widać kawał miasta, które podobno ma 37.000 mieszkańców.
Blisko fortu resztki kościoła, z którego została tylko wieża z dzwonnicą. Napis informuje, o dwóch porach wycieczek na wieżę.
Oglądam z zewnątrz i dalej maszeruję. Mijam fajne stare uliczki i schodzę nad "zalew". ( Duża część miasta położona jest na wzgórzach, a morze, jakby wdziera się do środka miasta.)
Przysiadam, aby pooglądać jachty i statki.
Potem idę dalej, mijając sąd, straż pożarną. Wychodzę z miasta, po okolo 30 minutach jestem obok Anse Beach. To najsłynniejsza tut. plaża. Owszem, szeroka, piaszczysta tyle, że od strony ulicy zabudowana i trzeba dostać się na nią którąś ze ścieżek.
No to w drogę, bo kilka mil do hotelu jeszcze zostało. Zbaczam na chwilę do dużego sklepu i kupuję przyprawy z których upraw słynie ta wyspa. Niektórych nie znam np. jakieś małe, czerwonawe groszki o nazwie "Achiote".
Około 16.00 jestem w hotelu. Dobrze, że nie mam jakiegoś krokomierza, więc nie wiem ile km dokładnie zrobiłam, ale na pewno ponad 12.
Ostatni dzień ciszy i spokoju, bo jutro spotykamy się na lotnisku na Trinidadzie ok.15.00. I pochodzić wreszcie sobie mogłam.
Fajny dzień, a slońce dawało jak cholera. Najlepiej widać to po moich stopach. Opalone na czarno, wzór sandałkowy.
W forcie istnieje tablica upamiętniająca miejsce śmierci Maurice Bishop'a, a lotnisko nosi jego imię. https://pl.wikipedia.org/wiki/Maurice_Bishop
CENY
- punktów wymiany walut w mieście nie widziałam, brałam z "Blue Machine" , bankomaty, za 100 ECD w banku policzyli mi 147, 70 zł czyli 1 ECD= 1,50zł
0,5 l mleka - 3,30 ECD,
0,5 l wody od 1,85 ECD,
2 ECD - pocztówka,
3 ECD - 6 bułek,
od 3,5 ECD - puszka rybna,
2,85 ECD - 5 szt. średnich bananów,
od 3 ECD - 0,5l coca coli,
od 2,70 ECD - przyprawy w sklepach, małe opakowania ok. 3-4 dag,
od 8 ECD - laski cynamonu