... najpierw ja! Opuszczam hotel La Heliconia i idę na lotnisko. Do odprawy zostało trochę czasu. Wydaję ostatnie pieniądze, bawię się w wypełniania krzyżówki, obserwację życia lotniskowego. O 12.00 oddaję bagaż. Lecę LIAT Air z powrotem do Trynidadu. Samolot wylatuje jakieś 25 minut przed czasem.
W Piaarco na lotnisku najpierw odprawa z pytaniami standardowymi: po co, gdzie, na jak długo. Potem odbieram swoj plecak. Wychodzę jest 14.30. Za 20 minut będą dziewczyny, ktore lecą z Tobago. Ustawiam się przed wyjściem dla lotów krajowych.
Na tablicy info, że ich samolot będzie o czasie. No to na papierosa przed budynek i tak się kręcę. A czas mija. Po chwili podchodzi do mnie dziewczyna i pyta czy ja na kwaterę z Airbnb do Arimy. Kiwam głową, że tak, zaczynamy rozmawiać. W międzyczasie na tablicy pojawiło się info, że samolot Carraiben Air, którym miały przylecieć jest "delayted" .
A czas leci. O wylądował jakiś samolot z Tobago. Rozglądamy się obie za 3 laskami z plecakami. Nikogo takiego nie ma. A czas leci. Biorę laptopika (bo bez telefonu jeżdżę, coby mi pewnej części ciała nie zawracali). Jest darmowy internet.
To OK.
Piszę do M. przez Facebooka, probuję się z nią połączyć. Nie obiera. To do jej męża, nijakiego Hopa. Niby aktywny (w Polsce około 20.00), ale nie odbiera, nie odpisuje. Cisza na linii. Dziewczyny powinny być od godziny. Ale ich nie ma.
Znowu piszę, nic. To siedzę i czekam.
W końcu ląduje kolejny samolot, już trzeci od kiedy czekam. Ponad 90 minut spóźnienia.SĄ, Wszystkie trzy sztuki. Pojawia się Basia, reszta czeka na bagaż.
W międzyczasie szybka wymiana. Tym razem za 1 USD dostajemy 6,20 trynidadzkich. (To i tak lepiej niż w banku na Tobago, bo tam było tylko 6 miejscowych za 1 USD.
Dziewczyna z którą czekałam dzwoni po swojego ojca, który wiezie nas do Domu. Dom duży, 4 sypialnie, 2 łazienki, kuchnia, 2 salony, pralnia, ogródek i hektary (no prawie). Tyle, że jesteśmy na odludziu.
Płacimy uzgodnione 25USD za przwóż z lotniska, zadowolone, że nie musialyśmy brać taxi, ktory pewnie szukałby domu godzinami.
Ponieważ chcemy jechać na Asfaltowe Jezioro od razu uzgadniamy cenę. ( Komunikacją publiczną byśmy pewnie nie dojechały, wg. ich strony wyszły mi min. 2-3 przesiadki.)
Jeszcze do najbliższego sklepu po wodę i coś do żarcia.
Przed sklepem stoisko z parówkami w jakimś takim czymś, za 10 $. Okazuje się, że prowadzą je Wenezuelczycy.
No i mały problem w sklepie nie ma piwa. W sąsiednim również.
Dzień kończymy przy stoliczku na ganku, obserwując księżyc, który ma sierp w kształcie litery U.