Z Warszawy wylatujemy z niewielkim, bo 25 minutowym opóźnieniem. Ale wiatr ponoć w ogon samolotu mamy i w drodze nadrabiamy.
Przylatujemy o 21.20 tut. czasu, który w stosunku do Polski jest o 1 h do przodu.
Szybkie wyjście na zewnątrz, schodzę piętro niżej i u pani w kiosku kupuję bilet autobusowy w 2 strony, w 1 nie można. Płacę 8,60 RON.
(1 RON to trochę mniej niż 1 zł, ale niewiele).
Wsiadam w 783, a w środku poznaję 3 Polaków, z czego 1 pracuje w Bukareszcie jako księgowy od 2 lat.
Dzięki temu dowiaduję się, że około 2 tysięcy Polaków tut. pracuje. Warunkiem zatrudnienia - i dobrej płacy - jest znajomość języków i wyższe wykształcenie.
Podobno żyje się tu lepiej niż w Polsce, ponieważ nie ma jeszce ciśnienia na robienie kariery i pracę typowo korporacyjną czyli po 12 h dziennie. Przy okazji dowiaduję się też, że przystanki autobusowe rzadko są oznaczone, a na rozklad jazdy na nich nie ma co liczyć.
Autobus jedzie szybciutko, nie ma wielkiego ruchu, dojeżdżam do 5 Unirii, gdzie wysiadam i 500 metrów do kwaterki.
Jakoś udaje mi się ją znaleźć, właściciel, tak jak się umówiliśmy, czeka przed drzwiami. (mieszkanko z Bookingu, za ok.270 zł/ 2 noce/ 3 osoby) czyli całe dla mnie.
Jedziemy na 6 piętro starą windą, drewnianą, już dawno taką nie jechalam. Mieszkanko Ok, standard dość podstawowy, ale jest wszystko najważniejsze. Właściciel jeszcze informuje mnie, że za rogiem, za bankiem jest sklep całonocny z okienkiem. A już myśłałam, że okienko to tylko w krajach "3 świata".
No to idę, po wodę i 2 piwka, z czego tylko jedno spożywam, bo jestem wykończona.