domy te to tzw trulli. Samo miasto znajduje się na liście UNESCO.
Mała, żółta stacja kolejowa, a jednocześnie autobusowa. Stąd do centrum i trulli idzie się około 20 minut.
Alberobello to niesamowite miasteczko, podobno jest tu półtora tysiącem domków trulli zbudowanych na planie koła i zwieńczonych stożkowymi dachami, których białe ściany przyozdobione są licznymi donicami kolorowych kwiatów. Dachy niektórych z nich zawierają symbole.
Uliczki są stosunkowo wąskie i kręte, idą w górę ( a jak się schodzi to w dół ;) )/ Wiele domów to sklepiki z pamiątkami, mini restauracje czy kawiarnie.
Oprócz tych skupionych na stoku, te pojedyńcze w mieście nadal wyglądają na zamieszkałe. Czasami przez auto ;) .
Na zwiedzenie wystarczają jakieś 2 godziny.
Gdy się już napatrzyłam to na lody.
Wcześniej nieźle lało, chiński badźiew czyli parasol w 3 częściach trafił na śmietnik. A po deszczu wiadomo kawa i lody najlepsze.
Nawiasem mówiąc kawę w kawiarni nadal można tu kupić od 1 euro w górę, za latte płaciłam 1,50, z tym, że pojemność ciut mniejsza niż u nas.
W automacie całkiem dobrą kawkę można dostać za 0,60 euro.
Po zwiedzeniu (mnóstwo turystów) powrót na dworzec.
Tym razem bilet do Putignano z automatu. Można wybrać środek transportu i ma się info o godzinie odjazdu. Bilet autobusowy to 1,10 euro; kolejowe ciut droższe.