Wszystko co się zaczyna i skończyć wypada.
Rano śniadanko na naszej kwaterze, a potem do auta wraz z bagażami.
Moj bagaż mały ale pojemny, nawet nieduże zakupy się zmieściły.
Pogoda niezbyt ciekawa. W Filadelfii pada od czasu do czasu, ale im bliżej NY to deszcz większy. W końcu wycieraczki ledwo nadążą z pracą. Nawet przychodzi ostrzeżenie o podtopach.
Na szczęście, z 1 przystankiem na napełnienie baku paliwem (płatne gotówką o 10 c tańsze za galon, w tym przypadku 3,35$) docieramy do NY.
Tam dodatkowo, poza czasem wyliczonym przez urządzenia, w korkach tracimy ponad 30 minut.
W rezultacie na lotnisku jestem na 2 1/2 h przed odlotem.
A tu- JFK, terminal 4 - czeka mnie kolejka do odprawy.
Tracę w niej pond godzinę. Więc lecę pod wyświetlonego gata.
Ok. Delty samolot startuje o czasie tj. 15.20, ze mną na pokładzie.
Rano jestem w Berlinie.
Mam dużo czasu do Flixbusa więc kupuję kawę, do tego "stanowy" bajgel i robię sobie na ławce śniadanie.
Na trasie- autostrada przyjaźni - wypadek, tracimy około 1 1/2 h.
W sumie w domu jestem około 14.00
Podsumowując: fajnie było, ale się skończyło.
Nie martwcie się jednak zbyt bo zbliża się 02 listopada i mój kolejny wyjazd. O ile będę miała siły i czas to przez miesiąc będę Was zanudzała moimi kolejnymi wpisami.
Lecę tam gdzie mnie jeszcze nie było. Będą to wyspy, dlaeko od Polski czyli.....