Chyba do końca życia będę pamiętała tę podróż busikiem z Sapy do Dien Bien, w którym byliśmy trójcą białasów, jedyną wsród miejscowych. I tę moją wspólpasażerkę, która przez pół dnia żygała, pluła i charczała.
Ale kierowcy byli mili odwieżli nas pod same drzwi hotelu, niedaleko bazaru, w centrum.
Jak się potem okazało tu "zbierano" tych wszystkich, którzy potem jechali do Laosu. Autobusiki wyjeżdzły co drugi dzień.