Śpimy do oporu co w naszym przypadku oznaczało godzinę 10.00. Rano oczywiście.
Około 11.00 wybrałyśmy się na śniadanie. Wymyśliłyśmy sobie placki robione przez Hindusów. W końcu jesteśmy jeszcze w KL i to w dzielnicy zwanej "małe Indie".
Okazało się, że placki to owszem, tyle że pora śniadaniowa oznacza godzinę max. 10.00.
Nic to. Idziemy do restauracji sieci OLD TOWN (polecam). Czysto tutaj, jest jadłospis i pyszna herbata cytrynowa na zimno. Oprócz niej zupy (duże porcje), makarony, ryże, kanapki, sajgonki, desery. Wszystko w przystępnych cenach.
Po śniadaniu jedziemy jeszcze do Głównej Hali Targowej. Na ostatnie zakupy oczywiście, w końcu gdzieś trzeba wydac ostatnie ringity, a jak zabraknie to i trochę dolarów wymienic.
Wracając, na KL Sentral kupujemy jeszcze bilety autobusowe na lotnisko KLIA. Na 16.00, gdyż o 20.25 wylatujemy do Berlina. Via Doha.
Lecimy z Qatar air. Lubimy te linie. Dają nieżle zjeśc, a poza tym "zestaw podróżny" w skład którego wchodzą skarpetki, zatyczki do uszu, składana szczoteczka do zębów wraz ze śladową ilością pasty do zębów. No i jest też przepaska na oczy.
Jeszcze tylko obiadek, oczywiście w Old Town i jazda na lotnisko. Jest sobota i ruch na drodze niewielki dzięki czemu docieramy już po godzinie jazdy.
Potem odprawa bagażowa, celna. Pociągiem wiozą nas do naszego gate.
Lecimy i tak coś około 7 godzin.
Tyle, że znów przestawiamy zegarki. Tym razem do tyłu (cofamy) o 5 godzin.
W ten sposób lądujemy w Doha w sobotę, a opuszczamy ją w niedziele. Odlot o 1.25 w nocy.
Oczywiście na lotnisku buszujemy jeszcze chwilę w strefie wolnocłowej.
Od kilku dni w końcu robimy zakupy. Wracamy, a więc nie trzeba będzie tego daleko i długo nosic.
KOSZTY
1USD- 3,20 RM (wymiana w Banku),
jedwabne szale (długie)- 35 RM,
szklanka świezego soku- 4 RM,
autobus KL Sentral- KLIA (lotnisko)- 10 RM