Wczoraj wracajac z basenu wstapilysmy do biura turystycznego. Koniec byl taki, ze wykupilysmy wycieczke 1 dniowa na dzisiaj /na wiecej dni pobytu w dzungli niestety brak czasu).
Zaplacilysmy po 40 $ od osoby.
Rana wszystkie pilnie wstalysmy i pedzimy na dol, na sniadanie w naszym hostelu, niby od 8.00 wydaja. Jest juz 8.10 gdy pojawia sie pan. Nawet mamy wybor. Wszystkie rzucamy sie na salatke owocowa do tego jogurt, jakas posypka i kawa.
Wyjechac mielismy o 8.30, ale ¨´mamiana¨´ czyli jeszcze kalosze do przymierzenia, do tego peleryny przeciwdeszczowe.
Skoro juz przy pogodzie to wieczorami czesto pada , a dni sloneczne. Za wyjatkiem Quito bo tam slonce nie dochodzili. Dzisiaj jak wracalysmy to w Puyo bylo 21C, ale byla juz 18.15.
W koncu o 9.00 wyjezdzamy. Lacznie jest nas 15 osob, potem czesc zostanie w dzungli. Czesc to 4 Argentynki- pelne narcyzmu. Co krok to zdjecie.
Jedziemy droga do Puyo, ktora na blogach reklamuja jako ¨´rowerowa´´, rowerow niewiele. Poza tym nie jest tu wcale wciaz z gory, ale i po, no czasami. Do tego kilka waskich tuneli wykutych w gorach. Jedziemy w kierunku Veracruz. Kilka km za Puyo skrecamy w polna droge, organizator wycieczki po 2 zielonce od lebka kupuje dla nas bilety wstepu do... no wlasnie , jak to nazwac? malpinca, zwierzynca?, mini-zoo?
W kazdym badz razie za chwile pomiedzy nami pojawiaja sie malpy, a tak w zasadzie to malpki. Biegaja luzem , podchodza, popisuja sie wspinajac na drzewach, albo zwisajac na linie.Daja sie poglaskac, wziac na rece.
Oprocz tego jakis boa w klatce i kilka innych takich min. wydra?
Potem jedziemy do wsi, a w zasadzie zabudowan wioski indianskiej, gdzie nasz Aniol (przewodnik ma na imie Angelo) opowiada o miejscowym nauczycielu pedzacym bimber z jukki. Nauczyciel podobno 3 dni uczy dzieci, a potem ma swoja prace zw. z przerobem tej jukki na zacier i alkohol. Dostajemy do posmakowania zacier, smakuje za wszystkim tylko nie alkohole,
Wioska generalnie biedna. Dzieci biegaja boso lub w kaloszach- rzadko.
Rozdaje balony, za chwile wszystkie dzieci z wioski ustawiaja sie w kolejce po nie.
Potem prawdziwa dlubanka plyniemy pewien odcinek, z pradem oczywiscie. Fajnie, ale wole Drawe.
Nastepnie jedziemy dalej na wschod, tu juz bedziemy wchodzic do dzungli. Zakladamy kalosze, przez strumyk na druga strone i idziemy do wodospadu. Po drodze Aniolek opowiada o roslinach, owadach i przyrodzie, dobrze ze o komarach juz nie.
Dochodzimy do niezlego wodospadu, zrobilo sie chlodniej, slonce gdzies sie ukrylo, ale niektorym to nie przeszkadza.
Biora prysznic, tym bardziej, ze musza zmyc z twarzy glinke, ktora robila za maseczke.
Powrot, znow zmieniamy miejsce. Jedziemy na lunch, Argentynki po nim zostaja w dzungli. Oczywiscie w osrodku, sa tu jakies domki nad rzeka. My jedziemy dalej na punkt widokowy.
Trzeba sie niezle wspinac po schodach, nierownych, do gory, ale widok piekny. Tylko niestety troche pada. Przed nami 3 wulkany, dwie zbiegajace sie rzeki.
Potem jeszcze inne atrakcje, w postaci hustawki na drzewie co prawda zawieszonej, ale w chmurach. Na koniec strzelanie z... no wlasnie prostych indianskich rurek, do ktorych wprowadza sie strzalke zatruta kurrara i wydmuchuje do celu. Celem jest postac golego faceta wydlubana w drzewie.
A potem to juz tylko 2 h powrotu. Nasza ulubiona mini- knajpka z sokami i do naszego hostelu.
Troche zmodyfikowalam plan podrozy, zostajemy tu jeszcze jutro tj. w srode, a w czwartek wyjazd do Riobamby, skad w piatek wyjazd pociagiem do Alausi i ´¨Diabelski Nos¨