Rano idziemy na dworzec autobusowy, gdzie krótko przed 11 miał na nas czekac facet z firmy, który sprzedał nam bilety. My jesteśmy czekamy od pół godziny, tyle że jego nie ma. W końcu A. za naszymi namowami udaje się do policjanta, który namietnie okrąża dworzec i przedstawia mu sprawę.Po okazaniu biletów policjant stwierdza, że autobus na który nam je sprzedano nie kursuje dzisiaj.Ale...
zabiera od nas bilety i po chwili przynosi nowe z firmy MOURASSALATE HAHA, piękne, różowe ;-) Poleca nam czekac, a po jakichś kolejnych 20-30 minutach zabiera nas do autobusu, który dopiero przyjechał. Tu dopłacamy po 10 MAD za każdy bagaż i ładujemy się do środka, a taaaaki tłum miejscowych też tego próbuje.
OK. po kolejnych 30 minutach wyjeżdżamy. Jedziemy drogą prowadzącą wzdłuż oceanu. Wybrzeże, o ile je widac jest, w przeważającej części skaliste. PO drodze 1 postój i po przeszło 3 godzinach jesteśmy gdzieś w Agadirze.
Gdzieś bo tak dokładnie nie wiemy gdzie. Łapiemy 3 taksówki, każda z nich zabiera tylko po 3 pasażerów. Aby było śmieszniej każdy z nas płaci za przejazd inną kwotę od 15 do 30MAD ( na licznik?).
W hotelu Aferni pokazujemy wydruk z rezerwacji, twierdzą, że u nich jeszcze nie figurujemy i mają tylko starą rezerwację, ale bez problemów dostajemy pokoje czyli naszych dzisiejszych przygód ciąg dalszy.
Po rozpakowaniu się idziemy do najbliższego baru, gdyż wszyscy zgłodnieli, a póżniej na deptak i posiedzieć trochę nad oceanem. O 18 z minutami robi się ciemno, na nadmorskim deptaku mnóstwo miejscowych i turystów, knajpka obok knajpki, kawiarnie…. o jest i Mc Donald.
Ciekawe co z tą naszą rezerwacją, ale nikt nie ma ochoty wejść do Internetu. Jak wakacje to wakacje!!!