W nocy o 3.00 nasz autobus, a my w nim dotarlismy do Oruro.
Wlasciwie to wzielismy noclegi w 2 otwartym hotelu. Reszta pozamykana, albo zajeta.
Hotel nazywa sie Villafuerte. Lezy przy glownej ulicy , ktoregos tam Augusta. Przez srodek jezdni ciagna sie szyny kolejowe.
Pierwsza rzecza jaka zrobilysmy to byla kapiel.
Po niej juz tylko spac.
Wstalysmy ok.11.00. Gsy sie obudzilam patrze na swoj zegarekm a tam 4.30. Mysle, za oknem jasno wiec pospalysmy niezle, ale nie!!!
Okazalo sie, ze zegarek stanął. Marzeny pasek zerwany wiec praktycznie bez zegarka, a tylko te w komorkach.
Kawa, a potem do centrum. Niedaleko.
Polazilysmy po ulicach, placach, troche sklepach.
Kilka minut przed 15.00 bylysmy w Muzeum Simona I. Patiño. Ale nas nie wpuscili, przynajmniej od razu. Trzeba bylo czekac do 15.00.
Sympatyczny pan oprowadzil nas po wnetrzach domu tutejszego milionera.
Wnetrza trzeba przyznac bogate. Wszedzie meble, obrazy, lampy, instrumenty z przed 1-2 stuleci. Dobrze zachowane i utrzymane.
Oczywiscie bylismy jedynymi zwiedzajacymi. Jeden minus to niestety nie mozna bylo robic zdjec.
Potem obiadek, pyszna ryba zjedzona w okolicach Mercado.
Jutro jedziemy wygrzac cielska do Obrajos. To cieple zrodla ok.25 km od Oruro. (Marzena jedzie wyprobowac nowy kostium).
Baterie do zegarka znalazłam na stoisku na markecie. To znów mamy "czasy"
CENY
2 Bs - 1 h internetu
8 Bs- wstep do ww. muzeum,
25 Bs - trucha (ryba) z dodatkami w restauracji
10 Bs - kawa + ciastko - cos w rodzaju drozdzowki z serem,
10 Bs - bateria do zegarka (z wymianą),
50 Bs- okulary p-słoneczne w sklepie optycznym