20.04.14 niedziela
Dzień zaczęłyśmy od śniadania. Po 2 jaja na łeb, szynka z puszki, a do tego kawa lub herbata do wyboru. Prawdziwe wielkanocne śniadanie. A i jeszcze serwetki z pisankami, pisanki powieszone na muszlach, a na dodatek mini kurczaki przywiezione przez M.
Potem w drogę. Idziemy na pólnoc miasta. Tam znajduje się platforma z moai Hanga Kio'e. Spotykamy Alberta czyli amerykańskiego Polaka, którego poznałyśmy w samolocie. Umawaimy się na 18.00, na wyprawę na koniec lotniska, gdzie jest Vinapu.
Suniemy dalej, trafiamy na miejscowy cmentarz. Podoba nam się, nawet bardzo. Nagrobki są proste, często pomieszane elementy katolickie (krzyże) z tradycyjnymi znakami- symbolami wyspy. Chcemy dojść do Ahu Tepeu, ale jakoś trudno, mapa nie odzwierciedla km w realu. My do tego jeszcze początkowo na skróty. W końcu znajdujemy Ahu Tepeu, tyle, że poza platformqami to tu same gruzy. Wracamy brzegiem oceanu, a właściwie to drogą nad brzegiem, bo nim się nie da. Jest 16.00, a o 18.00 idziemy z Albertem. Wyprawa ma trwać łacznie ok.90 minut. Tyle, że droga do Vinapu jest znacznie dłuższa niż wskazuje na to mapka. Na miejscu znajdujemy ruiny domów ceremonialnych i trochę gruzu. ( no może jeszcze 3 ciekawe głowy moai.)
Do pokoju wracamy o 21.00. Padam, dosłownie. Moje nogi w spodniach do kolan różowe, a ręce zimne. Dostaję lekkich dreszczy. Aspiryna, witaminy i śpię.
21.04.14 poniedziałek.
Budzę się zdrowa, a jakżeby inaczej skoro Albert wynajmuje dziś auto. ( Ja nie mogę bo prawa jazdy zapomniałam zabrać. Cholera! A za 7 h wycieczki życzyli sobie 70 USD/ osoba).
Jedziemy. Na początek Anakena, gdy przyjeżdżamy nie ma jeszcze nikogo, za wyjątkiem bezpańskich psów. Jest za to platforma, a na niej 5 moai w całości, a 6 bez głowy. Do tego piękna piaszczysta plaża i palmy, czyste wody w oceanie.
Potem Te Pito Kura, Papa Vaka z petroglifami i dojeżdżamy do największej platformy Tongariki. Tu w jednym rzędzie mamy aż 15 moai. Za nimi ocean. Słońce pali jak diabli. M. i ja siedzimy, oglądamy i podziwiamy, a nasz Albercik biega z kamerą, bo on wideo sobie kręci. ZA chilę przywdziewa strój św. Mikołaja, kota albo czegoś w tym rodzaju, potem robi za rastafariana. My "lejemy", ubaw też mają inni zwiedzajający.
Teraz przychodzi kolej na Rano Raraku. Oprócz krateru, są tu liczne stojące i leżące moai, te stojące to często same głowy. Obchodzimy, a potem czekając na A. idziemy na piwo. Po dłuuuuuuuuuuugim czasie pojawia się nasz Albercik. Jedziemy do Ahu Akiwi, to jedyne moai stojące twarzą do morza, na platformie. (Marzena robi za pomocnika producenta ireżysera w jednym- staje za kamerą.)
Jest ok.19.00 gdy wracamy na nasz kamping, do pokoju. Dziś na obiado- kolację robimy makaron, świąteczny oczywiście.
Można powiedzieć, że najważniejsze rzeczy zobaczyłyśmy. Jutro spróbuję wkleić fotki, tyle, że tem internet tutaj kręci się strasznie powoli i nie wiem co z tego będzie.
CENY
75 USD - wynajem 1 dzień Toyoty, z benzyną
3000 CLP - 0,35 l piwa (ok.16,60zł- chyba jedno z droższych jakie piłam)