22.04.14r. wtorek Hanga Roa
Spokojny, przyjemny aczkolwiek pochmurny dzień. Łazimy po miasteczku, porcie, okolicy oglądając te same moai ale już z innej perspektywy. Ciepło, teoretycznie kwiecień/ maj to miesiące z największą ilością opadów. Deszcz wygląd tu tak:
- M. czujesz chyba spadło na mnie kilka kropli deszczu?
- Tak , na mnie chyba też i czarna chmura, zaraz będzie padać.
Idziemy dalej. Jeszcze dosłowniw kilka kropli i koniec deszczu.
Największe zainteresowanie wzbudziły dziś moje nogi. Dwa dni temu miałam spodnie do kolan, a więc się do dego miejsca opaliły. Dziś ubrałam krótsze, więc widać dwa kolory. Różowy i biały.
W porcie akurat wrócili z połowu. Na łodzi zaledwie 2 ryby, za to duże. Rybak odcina im głowy, trafiają na wagę, a potem od razu do auta nabywcy.
Wgrywam zdjęcia na geobloga. Średnio 1 zdjęcie to jakieś 20-30 minut, przy czym laptop pokazuje max co do zasięgu. Poczty na interii praktycznie nie sposób otworzyć, ładuje się jak fotki.
Za to na oceanie duża fala i pełno surfingowców.
No i kupiłyśmy ładne i smaczne pomidorki, po długich poszukiwaniach takich, które nie są zielone.
Po raz drugi byłyśmy na miejscowym cmentarzu, niektóre groby to naprawdę swoiste dzieła sztuki.
teraz M. robi za "Strażnika Texasu" (w Polsce 5.44 godzina, oczywiście), gdyż ostatnio nasz pokój upodobały sobie karaluchy. Drzwi są otwarte, bo wietrzymy. M. stoi na straży, gdyż uprzednio ze 3 dostały się do nas, w odwiedziny oczywiście. Ostatni wylądował pod naszym pysznicem i za cholerę nie dał się utopić, w końcu na ratunek został zawołany Pan Właściciel, który wziął go za skrzyełka i wyniósł z kąpieli. I tak to wylewa się dzeci z kąpieli po chilijsku.
A fotki to dogram/ wkleję może w Santiago bo tam to przynajmniej internet jakoś chodzi, prawie po ludzku. Tutaj zaś to jak na Papui, w Wamenie, gdzie 30 minut się otwierał a 20 działał. I tak mijają nam mile te chwile w dalekim Chile.
Jutro to praktycznie nasz ostatni pełny dzień tutaj, a w sumie szkoda!