Wystarczyło 90 minut, aby z SJDS przejechać do Granady. Taksówkarz, którego wzieliśmy tak się śpieszył, że dwukrotnie prawie doprowadził do zderzenia przy wyprzedzaniu. Po przyjeździe do Granady zainkasował umówione 50 USD.
Sama Granada nas oczarowała, zwłaszcza stare centrum miasta. Zabudowa niska najwyżej 1- 2 piętrowa, domy pokryte rdzawoczerwonymi dachówkami. W centrum czyściutkie ulice, za to gdy wyszliśmy kawalek dalej w kierunku jeziora to już tak czysto nie było.
Granada jest na liście UNESCO ze względu na zabytki czyli głównie kościoły. Najstarszy to kościół i Conwent św. Franciszka, który powstał już w 1527 roku, potem częściowo przebudowany. Do środka weszliśmy za free, gdyż aktualnie odbywają się tam wystawy miejscowych rzemiosł połączone z możliwością zakupów. Z tego ostatniego najbardziej skorzystała Magda nabywając torebki. Na terenie konwentu jest też muzeum, a w nim głównie rzeżby znalezione na okolicznych wyspach.
Obejrzeliśmy też miejscową katedrę, ale najbardziej podobał się nam kościół Merced z zaniedbanym frontem.
Potem poszliśmy na przedmieścia do firmy transportowej Tica, aby nabyć bilet na autobus powrotny do Kostaryki, do Liberi. Jednak ostatecznie biletu nie kupiliśmy. Chcieli po 29 USD na osobę, uznaliśmy, że taniej będzie kosztowała Taxi.
Nasz hostel Corredores del Castillo jest chyba najlepszym noclegiem jaki mieliśmy na tej wyprawie. Duże patio z fontanną, potem drugie przy którym jest aktualnie tylko 5 pokoi (dobudowano tyle samo na piętrze, ale póki co nie zakończono tej dobudowy).
W jednym z biur podróży, przy katedrze zakupiliśmy 3 h wycieczkę na pobliskie Isletas (wysepki), gdzie podobno zobaczymy małpy. Żyją tam 2 gatunki: kapucynki i małpy "pająkowate". Za tę przyjemność zapłaciliśmy po 20 USD/ osoba.
Obiadek, wszyscy rzucili się na zupy, zjedliśmy w restauracji przy parku Centralnym. Andrzej rzucił się na zupę- krem o smaku fasolowym, a pozostałe towarzystwo na zupę de pollo czyli rodzaj rosołu.(110 Cordoby + 10% taxu/ porcja). Porcje były duże więc brzuszki zadowoliły się, aż do wieczora kiedy to podaliśmy sobie sami zupę- rum z colą