Po śniadaniowej zupce- białym barszczu- , kawie robimy po kanapce na drogę i wychodzimy. Przed hotelem czeka na nas nasza biała Wołga. (Potem pytam Kamo - naszego kierowcę- ile ma lat. Okazuje się, że jedyne 36, ale jeździ jak złoto.)
Ruszamy. Nasz kierowca nieźle zna historię. Po drodze opowiada o bohaterach, od których nazwano ulice. O historii Armenii i klasztorów, i wogóle dużo mówi. Są słowa, których za nic nie mogę sobie przypomnieć. No cóż z j. rosyjskim już dawno nie miałam nic wspólnego.
Najpierw zajeżdżamy do klasztoru Khor Virap. Tuż za nim jest granica z Turcją. Pogoda dziś świetna, ciepło. Już przy wyjeżdzie z Erywania widać duży Ararat- 5165 mnpm, a także mały Ararat o wysokości coś ok.3.700.
Przed klasztorem ogromny cmentarz. Nagrobki zdobią wielkie fotografie lub portrety zmarłych.
Sam klasztor zbudowano w XVII wieku. Ładny. Ludzi mrowie. Niedziela więc wszyscy walą do klasztoru. W głównym kościele msza. Ładne chóry. Pierwsz oryginalne chaczkary czyli tutejsze krzyże.
Wstęp do klasztoru darmowy.