Juayua - nasz hostel- opuszczamy trochę po 8.00. Idziemy na paradę z której odieżdżał autobus nr 218 do Santa Any. Bilet za 80 centów. Autobus miał jechać 1h, a dojechaliśmy prawie po 2 h. Zostawiamy laski pod drzewem i Andrzej ze mną szukamy noclegu.
W końcu trafiamy do hostelu Livingston. Bierzemy 2 pokoju, łącznie za 50 $. Czysto, ale prosi się o małe remonty. Dobre na 1 noc. Zamiast ładnego ogródka betonowy dziedziniec,
Zostawiamy plecaki i lecimy na bus do Tazumalu. To największy zespoł archeologiczny w tym państwie. Bus za 32 centy. A ile atrakcji, jak zaczynał hamować to hamulce z 1 km można było słyszeć.
Zostawiają nas jakieś 300m od wejścia. (bilet 3 USD/ osoba ) . Ruinki tragiczne, wybetonowane, wycementowane. Wielkość też nie zachwyca. Obok małe muzeum z kopiami, niektore nawet ciekawe.
Jest 2 pm. Wracamy do Santa Any, ktora też nie zachwyca. Brudno na ulicach, zero kosza na śmieci. Ładna tylko katedra Santa Ana, ale w środku skromnie.
Zakup piwka na wieczor i wracamy do hotelu.
Jutro jedziemy do Hondurasu. Gdzie śpimy?, jeszcze nie wiadomo. Tak czy siak musimy jechać przez San Salwador, a potem przekrsczamy granicę w El Poy.
Hop!- galon lodów w sklepie to około 7 USD. Dziś w cukierni ograniczyliśmy się do pojemniczka za 1 $.
Na obiadek dziś była zupka warzywna na rosole z kawałkiem kurczaka, za cale 1,50 $. Sanepid w Polsce dawno by zamknął tę knajpę. Nie wspominając o 2 stoiskach wczoraj gdzie za całego 1 dolca frytki z ziemniaków były, a także za 1 $ 3 sztuki papusas. Mniam, mniam. Z serem, pastą fasolową i czymś tam jeszcze w środku.