Lot punktualnie przyleciał na wyspę. Lotnisko niewielkie. Trochę trwało zanim odnaleźliśmy się z Lilka, która przyleciała z Gatwick. Przed lotniskiem już czekał na nas autobus nr 15. Płatność -2,10 funta u kierowcy ale tylko kartą. Po około 30 minutach jesteśmy w stolicy Saint Helier.
Z buta idziemy do hotelu położonego nad morzem. Zrzucamy bagaż i idziemy do centrum. Chciałyśmy popłynąć na zamek Elżbiety leżący na wysepce nieopodal lądu.
Niestety najpierw nie mogliśmy znaleźć promu, a jak już znalazlysmy kiosk z biletami to był zamknięty.
No to co, spacer po miasteczku. Trafiamy na plac z namiotem, gdzie świętują, nadal, dzień sw. Patryka. W środku muzyka irlandzka i mnóstwo ludzi. Spacerujemy dalej. Po drodze obowiązkowo do sklepu z magnesami ( cena 3-4 funty). Potem kontynuacja wędrówki, jakieś pomniki, ładny park, sklepy te duże i małe. Na klombach i trawnikach piękne kwiaty.
Wracamy gdy już robi się ciemno, głodne. Szukamy miejsca gdzie w miarę tanio można coś zjeść. Ale nad morzem nie ma takich miejsc. W końcu decydujemy się na pub, gdzie zamawiamy rybę z frytkami i piwo, a jedna taka herbatę. Okazuje się, że obsługa to Polacy.
Nawet kucharz, nie tylko, że mówią po polsku ale nawet klną w tym języku.
Potem jeszcze do sklepu spożywczego po drobiazgi ( czytaj piwo) i na pogaduszki do hotelowych pokoi.
Jutro wyprawa na cześć wyspy.