Rano okazało się, że mieszkam przy głównej ulicy. Tutaj zaczyna (lub kończy się nocny rynek Moung). Lecę do Lao Airlines, w bocznej uliczce szukam dużego budynku. Nie ma. Po jakimś czasie znajduję. To 1 piętrowa willa. Za bilet kartą Visa płacę 207 USD. To i tak tanie bo przez internet zapłaciłabym 235. Lecę dopiero w środę 19.11, a więc mam czas na zwiedzanie.
Oczywiście wszędzie można dotrzeć piechotą. Dookoła mnie waty i mnisi w pomarańczowych szatach, niekiedy z dodatkiem brązu, przepasani szarfami, ci młodsi żóltymi. Waty lśnią przede wszystkim złotem, złocone dachy, drzwi, rzeźby.
Po jakimś czasie przesyt kolorów. Schodzę nad rzekę Nam Khan.Wzdłuż niej dochodzę do Mekongu, gdzie ona wpada. Zabudowa wszędzie niska, utrzymana w jednym stylu, żadnych bloków czy " wystających " budynków.Dużo zieleni, palmy, piękne orientalne kwiaty. To jest to co lubię. Sztuka i natura, natura i sztuka- jedno i drugie tworzy całość.
Niezliczone biura podróży oferujące wycieczki, bilety na środki transportu. Zainteresowałam się ofertą "Mouhout course". Dwa dni za 110 usd. Drogo, ale oferta kusząca. Kurs jazdy na słoniu. Może się skuszę. Tymczasem nie ma jak dobry masaż stóp. Ofert też sporo, a i ceny przyzwoite.
Tak, nie ma jak słonie z bliska. Proszę słonia co ty na to. Okazuje się, że jest promocja- 90 dolców za dwa dni atrakcji, z 1 noclegiem. Kupuję.