O 08.00 moto-tuk-tukiem na lotnisko w Luang P. Budynek lotniska niewielki. Niewiele widać- lecimy w chmurach, dopiero bliżej Siem Reap widać szerokie rozlewiska i domy wyrosłe wprost na wodzie. Trochę po 12.00 lądowanie. Nie mam wizy. Po formularz, zdjecie mam ze sobą i w kolejce po wizę. Urzędników jak apostołów (12 +10) za wysoką barierą. 2 przyjmuje aplikacje i po 20$ , podaje dalej, każdy coś tam robi i u ostatniego odbieram paszport z wizą. Krótka kontrola wizowa, bagaż, wymieniam w kantorze trochę dolców. Za 1$ dostaję ok.3.800 rieli. Potem się okaże, że lepszy kurs w mieście. Wychodzę. Kiosk "z kartkami na taxi i motocykle". Decyduję się na motor za 2 $ do centrum. Z kierowcą, który wiezie mnie do hostelu dogaduję się, po angielsku, także co do ceny i dalszych kursów przez następne 3 dni do Angkor Watu.
Siem Reap nie jest interesujące. Ceny pod turystów, często w dolarach. Dwa bazary w centrum , kilka świątyń, dużo dziur w jezdniach, na obrzeżach slamsy. Przybijam "piątkę kilu dzieciakom, które pozdrawiają mnie "hallo". W Laosie to było "sabajdin". Po drodze trafiam na mecz siatkówki. Mnóstwo gapiów rodzaju męskiego, no i ja. Wracam do swojego" Green Housa". Tu zamawiam kolację, prysznic i spać. Jutro czekają na mnie świątynie.