O 7.00 nasz pociag przyjechal do Aquas Calientes, gdzie ustawiamy sie w kolejke do kasy autobusowej. Bilety w jedna strone po 7 dolcow, zadnych znizek. Mozna tez isc pieszo, ale to strasznie wysoko i taka eskapada trwalaby co najmniej 1 godzine, jak nie wiecej.
Schodzilysmy z gory prawie 85 minut.
W kasie kupujemy bilety wstepu. Ja place 124 sole, a Mala polowe tego. Nadto Malwa daje sobie w paszporcie wbic pamiatkowy stempel z MP. Okazuje sie, ze nie zalapalysmy sie juz na wejsciowki na Machu Wayna, skad - podobno- jest piekny widok na cale MP.
Wejsciowki dostaje tylko 400 pierwszych osob.
To nic i tak jest co ogladac. I podziwiac, pomimo, ze MP w 50% to rekonstrukcja.
Robimy zdjecia z kazdej strony. Spotykamy wielu Polakow. Po raz pierwszy. Ktos twierdzi, ze przed chwila widzial Beate Pawlikowska z jakas grupa( ta kobieta to dopiero poszla w komercje). Spotykamy Wczesniej poznanych Polakow, Kolumbijczykow.
Po ok. 4 godz. pobytu na gorze schodzimy na dol.
Samo Aquas Calientes to straszna komercja i drozyzna. Lupia turystow gdzie i jak sie da.
Ceny prawie paserskie.
Samo miasto polozone wsrod gor. Ma sie wrazenie, ze nie mozna stad wyjechac, gdyz gora gore pogania.
Hostel mamy prawie w centrum. W koncu znajdujemy knajpe dla miejscowych, gdzie za obiad - 2 daniowy, placimy po 6 soli. Do tego kawa i herbata po 2 sole.