Rano jeszcze w PN Bako z malpami, a zwlaszcza makakami.
To niezwykle cwane i zlosliwe malpy.
Tak jak kazali pozamykalismy okna i drzwi do pokojow i do czesci lazienkowo- prysznicowej z prysznicem, ale to na nic.
Okazalo sie, ze weszly do kuchni, pod nasza nieobecnosc, otworzyly sobie lodowke, na szczesciw piwa i wody nie lubia. Weszly przez dziure w kuchni, na ktorej stal kosz na smieci. Szukaja tylko jedzenia.
Przwrocily ksz na smieci, wylizujac to co zostalo na dnie puszki.
Wczoraj przy sniadaniu na tarasie zabraly ze stoly, z talerza kawalek konserwy (dobrej bo polskiej), wprost z talerza. I to w naszej obecnosci.
Z lekka oburzeni na takie traktowanie nas przez malpy wynieslismy sie na taras do restauracji obok.
Andrze wiedzial co robi, bo zamowil sobie banana. Tyle, ze zamiast zabrac sie do niego od razu to zostawil go na talerzu. Na chwile.No, a potem, to juz nie mial deseru.
Po dzisiejszym sniadaniu. (obronilismy swoje, a makakom pogrozilismy kijem) udalismy sie na ostatnie zwiedzanie parku.
Po wczorajszych doswiadczeniach wybralam sciezke krotka. Taka 60 minut w 1 strone. Na sasiednia plaze.
Okazalo sie, ze i ta droga nie byla wcale tak latwa.
Jednak po drodze udalo nam sie zobaczyc malpy dlugonose, tzw proboscius. Niestety byly dosc wysoko nad nami, skakaly z galezi na galaz , z drzewa na drzewo i nie daly sobie zrobic fotki. ( W przeciwienstwie do orangutanow, ktore dorwalismy powtarzajac trip do Semenggoh).
Plaza okazala sie niezbyt ciekawa, takze pelna krabow i niezbyt czysta.
Droga powrotna. Idziemy do retsauracji, okazuje sie, ze nasz pan z lodka juz o 12.00 po nas przyplynal. Bylismy umowieni na 14.00
W powrotna strone juz nas nie bujalo na morzu tak jak w te do parku.
Szybko zapakowalismy sie do autobusu nr 1, z karaluchami, i okolo 14.00 juz w Kuchingu.